czyli, kto lepiej rozumie Centralę i czy naprawdę warto się porównywać?
Piotr Zwoliński
Motto: zasłyszane w gabinecie psychiatrycznym w XIX wieku
– „na szczęście to tylko schizofrenia, a nie epilepsja…!”
Zachęcony przez Redaktora Przełożonego Psychiatry – postanowiłem zmierzyć się z tematem, o którym często rozmawiamy nieoficjalnie i nieraz z emocjami. Czym się różni neurolog od psychiatry, a w czym jest podobny?
Bo obaj leczą mózg(?), obaj stosują podobne leki, a kiedyś to była w zasadzie jedna specjalizacja? Jestem w tej szczególnej sytuacji, że miałem być psychiatrą, ogromnie dużo z tego, czego używam w mojej praktyce epileptologicznej nauczyli mnie… psychiatrzy, a i towarzysko moje życie jest chyba bardziej związane z psychiatrią.
Wspólne korzenie?
Wspólne korzenie neurologii i psychiatrii to czasy nowoczesnego rozwoju obu dyscyplin. Jeszcze w połowie dwudziestego wieku niemiecki neurolog musiał posiąść specjalizację z psychiatrii i vice-versa. Tamte czasy to dość ścisłe przenikanie się obu specjalności, co w pewien sposób było korzystne dla rozwoju ogólnej wiedzy medycznej.
Zatem psychiatra leczył padaczkę, a neurolog melancholię. Nie umiem dokładnie ocenić, co w psychiatrii zmieniło się w ciągu ostatnich 100 lat w sposób radykalny. Dla neurologii był to czas przełomowy i bardzo ją zmienił.
Neurolog to brzmi dumnie
Nowoczesna medycyna specjalizuje się wybitnie szybko, co znacznie wyprzedza działania organizacyjne. Mam silne przekonanie, że sposób kształcenia lekarzy jest niedostosowany do czasu i okoliczności. Rozwój techniki, badań molekularnych i genetycznych utrudnia, a może nawet uniemożliwia dobre zajęcie się wszystkimi działami neurologii naraz. Mam jednak nadzieję, że wkrótce na pytanie, jaki stosunek do psychiatry ma neurolog, trzeba będzie odpowiedzieć: ale jaki neurolog?
Tytuł „neurolog” brzmi dumnie, ale brzmi też archaicznie. Mam nadzieję dożyć czasów, gdy współczesną „neurologią” będą się zajmowały specjalistyczne ośrodki epileptologii, zaburzeń naczyniowych, chorób pozapiramidowych, zaburzeń otępiennych i innych specjalistycznych dziedzin. A „neurolog” będzie wstępem do prawdziwej specjalizacji.
Psychiatria jest specjalnością bardziej homogenną i zintegrowaną, mniej rozbudowaną diagnostycznie. Psychiatra zajmuje się – przeciwnie do neurologa – nie setką chorób, a kilkoma. Mam wrażenie, że jest to czynnik bardziej integrujący całą specjalność, co przekłada się na bardziej wspólny głos psychiatrów w różnych sprawach, jak też na sprawniejsze nauczanie i organizację pracy.
Gdzie neurolog potrzebuje psychiatry, a psychiatra neurologa?
Tak jak „starzy dobrzy” neurolodzy dziecięcy wyróżniali w neurologii dziecięcej „padaczkę”, „paraliż” i „głupotę” i tak jak w potocznych rozmowach z psychiatrami pytanymi o pomoc pada pytanie – „zwariował, ma depresję czy nerwicę?”, tak można by istotnie na tych „tradycyjnych” kanonach obu specjalności zbudować – w myśl teorii zbiorów – pewne zbieżne i rozbieżne interesy psychiatry i neurologa.
Neurologia – pozwolę sobie dla uproszczenia podzielić ją nieco nonszalancko – może składać się z:
– wielu ciekawych chorób zwyrodnieniowych i zanikowych; pacjentów jest mało, oczywiście neurolodzy będą twierdzić inaczej,
– chorób naczyń powodujących objawy neurologiczne, którymi z niewiadomych przyczyn zajmują się nie specjaliści od naczyń a neurolodzy,
– kilku chorób częstszych jak SM, choroba Parkinsona, choroba Alzheimera – które można by uznać za „prawdziwie neurologiczne”,
– chorób nerwowo-mięśniowych – tu pacjentów jest tylu, że czołowa Warszawska Klinika WUM mogłaby chyba zająć się nimi wszystkimi…?,
– padaczek, która przeciwnie do powyższych jest czymś przeciwnym do „zaniku”, „zwyrodnienia” i jest zdecydowanie za trudna dla popularnego neurologa (wymaga odrębnej specjalizacji, bo to znowu cała gama chorób…).
Wszystkie te choroby czy grupy schorzeń mogą przebiegać z zaburzeniami zachowania, nastroju, napędu itp., co może być spowodowane tą chorobą neurologiczną, ale może być też wynikiem reakcji na chorobę lub w ogóle chorobą niezależną, bo chory na SM może rozwinąć psychozę, której nie wywołała demielinizacja (?). Psychiatra bywa zatem potrzebny.
Psychiatria może być podzielona – tu jeszcze bardziej proszę wybaczyć moje powierzchowne widzenie świata i jego skomplikowanych problemów – na:
– prawdziwe „wariactwo”, a więc schizofrenię i podobne jej choroby o egzotycznych nazwach,
– chorobę „CHAD”, o której pewien wysoki oficjel koncernu farmaceutycznego wyraził się jako o „stworzonej dla zysku”, ale ja nie do końca w to wierzę,
– depresję „prawdziwą” i „małą”, co jest popularnym tematem nie tylko dla psychiatrów, ale mediów, psychologów, i wielu innych,
– zaburzenia nerwicowe, lękowe i konwersyjne – o tym zaraz niżej parę zdań,
– zespoły otępienne – leczone przez jednych i drugich.
Jest zatem kilka obszarów wspólnych, takich jak tiki, wspomniane wyżej otępienia (choć tu jest ta sama wiedza i to samo postępowanie), zaburzenia i opóźnienie rozwoju psychoruchowego.
No i właśnie: okazuje się, że wspólne prace neurologa i psychiatry mogą być równie „nakładające się”, co np. neurologa i urologa czy psychiatry i laryngologa. Czy zatem dość powszechny mit o tym, że leczymy to samo, z różnych pozycji, „oni nic nie wiedzą, a my za to niewiele możemy zrobić” itp. wytrzymuje próbę czasu?!? Moim zdaniem – nie.
Podobieństwa i różnice
Nie mam zatem chyba żadnych szczególnych przemyśleń na temat podobieństw i różnic między psychiatrą i neurologiem, bo to nie są dwa zależne od siebie byty. To dwóch odrębnych lekarzy uprawiających swoje dwie zupełnie inne dziedziny które będą się od siebie – chyba – coraz bardziej oddalać. Mogę na koniec pokusić się o subiektywny opis niektórych cech charakterystycznych obydwu specjalności.
Psychiatra:
– nie nosi fartucha,
– robi mało badań dodatkowych, a jak już robi to zwykle sporo niepotrzebnych,
– musi poświęcić dużo czasu na wizytę,
– rozpoznanie bazuje na opisie różnych dziwactw, a niewielu rzeczy obiektywnych, ale o dziwo jest duża zbieżność i zgodność między kolegami psychiatrami,
– leczenie jest chyba coraz lepsze, ale nadal trudne do zrozumienia (dlaczego ten lek a nie inny?).
Neurolog:
– nosi fartuch (chociaż to głupota),
– bazuje na badaniach dodatkowych, czasem zleca ich tyle, że nie umie ich ocenić,
– na wizytę poświęca za mało czasu i w dodatku jeszcze zamiast skupić się na czymś innym, wykonuje „całe badanie neurologiczne” z młoteczkiem i innymi akcesoriami,
– rozpoznanie jest coraz bardziej skomplikowane, coraz trudniejsze do wymówienia (genetyka), a ilość chorób podwaja się co kilka lat, neurolog udaje że to śledzi,
– jak się znajdzie pasjonat – co szczęśliwie jest coraz częstsze mimo oporów PTN&NFZ itp. – to się fokusuje” na jednej chorobie i naraża na drwiny kolegów N-klasyków…
A już zupełnie w finale wyrażę ubolewanie, że tak wspaniała tradycja, jak tzw. „obiady czwartkowe” skupiające najznamienitszych neurologów i psychiatrów warszawskich w niezapomnianej restauracji „Baryłka” na Mariensztacie zatarła się gdzieś i zniknęła. Ale może ten tekst, będzie jakąś animacją tego, co niekoniecznie już nigdy „ne wrati”…?
Kwartalnik PSYCHIATRA Nr 2 (Jesień 2013)