I Konkurs im. Prof. Jana Łazowskiego na najlepszy esej opisujący relację student-pacjent

Date:

Share post:

Polskie Stowarzyszenie Balintowskie działa w Polsce od 30 lat. Z okazji okrągłej rocznicy istnienia zdecydowaliśmy się ogłosić dla studentów kierunków medycznych i psychologii konkurs na esej opisujący relację student-pacjent.

Celem konkursu było zachęcenie studentów do refleksji nad procesami zachodzącymi w kontakcie z drugim człowiekiem, zwrócenie uwagi na swoje emocje oraz emocje pacjenta, dostrzeżenie trudności w kontakcie z pacjentem i sposobów radzenia sobie z nimi. Inspiracją pomysłu stały się słowa Michaela Balinta, twórcy treningów balintowskich: „Lekarz jest jak lek, dlatego też i w jego pracy trzeba badać wszystkie działania oczekiwane i skutki uboczne”. Polskie Stowarzyszenie Balintowskie od 30 lat promuje idee Michaela Balinta w Polsce organizując treningi balintowskie dla przedstawicieli zawodów pomocowych.

Grupy Balinta rozwijają wrażliwość uczestniczących w nich osób o aspekty emocjonalne kontaktu z pacjentem, zwiększają skuteczność udzielanej pomocy oraz zapobiegają wypaleniu zawodowemu, na które osoby uprawiające zawody pomocowe są szczególnie narażone. Ogłoszony przez nas konkurs spotkał się z dużym zainteresowaniem wśród studentów, szczególnie kierunków lekarskich. Przed jury stanęło niełatwe zadanie wyłonienia zwycięskiej pracy konkursowej.

Laureatką pierwszej nagrody została Pani Dominika Kabała, studentka V roku kierunku lekarskiego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.

Dziś dzielimy się z Państwem lekturą zwycięskiej pracy konkursowej. Czytaliśmy ją z dużym poruszeniem. Cieszymy się, że przyszli lekarze potrafią w taki sposób myśleć o kontakcie ze swoim pacjentem.

Zapraszamy Państwa również do korzystania z treningów balintowskich. Więcej informacji na stronie https://balint.pl/

Zarząd Polskiego Stowarzyszenia Balintowskiego

NAGRODZONY ESEJ:

Relacja student-pacjent

Dominika Kabała

            Choć dziś poniekąd trudno jest mi się do tego przyznać, przez długi czas nie myślałam o kontakcie z pacjentami w kategoriach relacji. Był on dla mnie czymś w rodzaju zadania do wykonania, poleceniem wielokrotnie słyszanym przez studentów i studentki, brzmiącym „zbierzcie wywiad”. Wykonując je, skupiałam się głównie na informacjach, które powinnam uzyskać. Pacjenci i pacjentki byli dla mnie źródłem wiedzy, która pozwalała mi wypełnić algorytm postępowania. Oceniałam tę interakcję jako jednostronną, a siebie samą postrzegałam jedynie jako osobę zbierającą dane. Nie zakładałam, że usłyszane słowa mogą wzbudzić we mnie myśli inne niż te związane z wiedzą medyczną.

            Początkowo było tak również podczas bloku zajęć z onkologii, który odbywałam na piątym roku studiów lekarskich. Wraz z innymi osobami z mojej grupy dziekańskiej zostaliśmy poproszeni o zebranie wywiadów z kilkoma pacjentkami. Wszystkie z nich chorowały na raka trzustki, który jest nowotworem o bardzo niepomyślnym rokowaniu. Zebraliśmy informacje o pierwszych objawach, czynnikach ryzyka, sposobach diagnozy oraz leczenia. Ich historie układały się w nad wyraz przykry, lecz przy tym spójny obraz choroby. Z jednym wyjątkiem. Była nim 56-letnia kobieta, która uśmiechnęła się na nasz widok i ochoczo weszła z nami w interakcję, odpowiadając na zadane pytania. Byłam zaskoczona jej entuzjazmem. Początkowo pomyślałam, iż być może trafiła na oddział z powodu innej diagnozy, a jej rokowanie wcale nie jest tak niepomyślne. Niestety, myliłam się. Jej diagnozą był nieresekcyjny rak trzustki, wykryty w późnym stadium zaawansowania. Była w trakcie chemioterapii, przeszła również paliatywną operację. Zgodnie z moją wiedzą, mediana przeżycia po wykonaniu tego rodzaju zabiegu wynosi 6 miesięcy. Gdy uświadomiłam sobie, iż jest jedynie kilka lat starsza od moich rodziców, po raz pierwszy poczułam ukłucie w brzuchu, zawroty głowy oraz trudności w skupieniu się na wykonywanym zadaniu. Zadawałam jednak dalsze pytania, tym razem o czynniki ryzyka wystąpienia tego typu nowotworu. Negowała je wszystkie. Nie paliła papierosów, zdrowo się odżywiała, miała prawidłową masę ciała, a alkohol spożywała raz na kilka miesięcy. Ponadto deklarowała, iż regularnie wykonywała badania kontrolne, łącznie z USG jamy brzusznej, gdyż od zawsze obawiała się chorób. Mówiąc to, przez chwilę milczała, po czym dodała: „Gdybym wiedziała, że i tak to się tak skończy, to nie pilnowałabym tego wszystkiego, przynajmniej bardziej skorzystałabym z życia”. Opuściła wzrok i przestała się uśmiechać. Starałam się niewerbalnie okazać jej współczucie, gdyż nie byłam w stanie wypowiedzieć ani słowa więcej. Ktoś z grupy poprosił pacjentkę o zdjęcie koszulki, abyśmy mogli zbadać ją przedmiotowo. W milczeniu osłuchiwałam jej klatkę piersiową, lecz zupełnie nie skupiałam się na tym, co słyszę. Czułam, że doświadczam wielu intensywnych emocji, których wtedy jeszcze nie rozumiałam, moje myśli oddaliły się od tematyki diagnozy i leczenia, a ja nie byłam w stanie ponownie sprowadzić ich na ten tor.

            Spotkanie z tą pacjentką było dla mnie poruszające i wymagające pod wieloma względami. Po pierwsze, przywołało we mnie myśli i emocje związane z trudnym osobistym doświadczeniem, jakim była śmierć bliskiej mi osoby z powodu choroby nowotworowej. W wyglądzie i zachowaniu opisywanej kobiety było kilka cech, które przypominały mi o tej osobie. Podobnie jak pacjentka, przez większość czasu była radosna i uśmiechała się. Myśląc o jej chorobie odczuwałam smutek, a konfrontując to z jej pozytywnym nastawieniem, poczucie winy. Odnosiłam wrażenie, iż to ona stara się pocieszyć mnie, jednocześnie czując, iż te role powinny być przydzielone odwrotnie. Podobny dyskomfort czułam podczas kontaktu z opisywaną przeze mnie pacjentką. Sytuacja ta była jednak jeszcze bardziej skomplikowana, gdyż w tym wypadku pełniłam zupełnie inną rolę, niż w relacji z bliską osobą. Tym razem byłam studentką medycyny, której zadaniem było zebrać informacje, które poszerzą moją wiedzę na temat danej choroby. Jednocześnie nie chciałam wypełniać tej roli. Miałam wrażenie, że z każdym kolejnym pytaniem o przebieg choroby, pacjentka stawała się coraz bardziej przygnębiona. To hamowało mnie przed zadawaniem jej kolejnych pytań. Czułam potrzebę wejścia w rolę osoby wspierającej, wolałam wysłuchać jej emocji i trudności związanych z diagnozą, niż samego przebiegu leczenia, jednak nie zrobiłam tego. Dysonans pomiędzy tą potrzebą a świadomością, że zbieranie wywiadu lekarskiego jest elementem mojej edukacji, szczególnie cennym w dobie pandemii, sprawił iż po prostu milczałam. Zaczęłam zastanawiać się, czy poradzę sobie z tego rodzaju konfliktem pełnionych ról w przyszłości. Czy będę miała kompetencje do tego, by udzielić pacjentowi wsparcia w trudnych momentach? Czy dam radę zebrać potrzebne informacje tak, aby nie narażać go na silny dyskomfort psychiczny? Czy będę miała przestrzeń do tego, żeby wysłuchać jego potrzeb, pracując w nieustającym pośpiechu? Czy to co usłyszę wpłynie na jakość mojej pracy? To tylko niektóre z pytań, które pojawiły się wówczas w mojej głowie. Dodatkowo opisywana przeze mnie kobieta, pomimo pobytu w szpitalu oraz postępującej choroby, była ubrana bardzo elegancko, co kontrastowało z jej wychudzonym, bladożółtym ciałem. Widok ten wzbudził we mnie wspomnienie obrazu ciała bliskiej mi osoby dotkniętego chorobą. Od tego momentu, przez większość czasu potrafiłam skupić się jedynie na tym, by nie zacząć płakać. Zaczęłam wtedy rozumieć, iż chłód emocjonalny wielu lekarzy, który miałam w zwyczaju krytykować, może być strategią poradzenia sobie z emocjami, których doświadczają w danym momencie, na skutek interakcji wpływu rozmowy z pacjentem z ich własnymi doświadczeniami. Jednak postawa ta nie pozostaje bez znaczenia dla pacjenta, który może poczuć się niedostrzeżony i niewysłuchany. Czy w przyszłości uda mi się w tym odnaleźć? Czy dam radę połączyć empatyczne reagowanie z regulacją własnych emocji?

            Kolejnym czynnikiem, poza nawiązaniem do osobistych doświadczeń, który uczynił to spotkanie wyjątkowo zapadającym w pamięć, był fakt, że choroby pacjentki nie można było przypisać żadnej wyraźnej przyczynie. Nie tylko negowała wszystkie czynniki ryzyka, ale także regularnie wykonywała rozszerzone badania kontrolne. Gdy usłyszałam tę informację, poczułam niezrozumiały lęk. Dotychczas łatwo było mi zdystansować się od możliwości wystąpienia choroby, o której rozmawiałam z pacjentem, u mnie samej. Nawet gdy czułam zbliżający się, związany z tą myślą dyskomfort, łatwo było mi go odeprzeć mówiąc sobie, że różnię się od osoby, z którą zbierałam wywiad – nie palę papierosów, dbam o zdrową dietę, regularnie wykonuję kontrolne badania. Jednak tym razem ta taktyka okazała się być zawodna. Jedynym aspektem, który różnicował mnie od pacjentki pod względem czynników ryzyka, był wiek. Najprawdopodobniej właśnie z tego powodu poczułam silne zagrożenie własnego zdrowia, a uczucie to zostało ze mną jeszcze na długo. Myślałam o profilaktyce jako o gwarancie zdrowia zapominając, iż jest ona jedynie czynnikiem zwiększającym prawdopodobieństwo jego zachowania, zostawiając przestrzeń na inne, trudno wytłumaczalne przypadki zachorowań. Gdy pacjentka przyznała, że gdyby miała świadomość, iż choroba wystąpi u niej niezależnie od stosowanej profilaktyki, nie stosowałaby jej i „korzystałaby z życia”, miałam ochotę się z nią zgodzić. W pełni rozumiałam jej perspektywę, jednak nie wypowiedziałam tego na głos, gdyż nie byłam pewna etyczności takiego stwierdzenia. Czy mogłabym pozwolić sobie na taką uwagę? Czy nie kłóciłaby się ona z rolą lekarza, którą jest promowanie profilaktyki chorób? A może przeciwnie, pozwoliłaby ona uprawomocnić uczucia pacjentki? Na te pytania do tej pory nie znalazłam odpowiedzi.

            Trudności doświadczone przeze mnie w ramach tego spotkania wpłynęły na wiele aspektów mojego funkcjonowania, między innymi poprzez zastąpienie przekonania o niezawodności profilaktyki chorób na całkowite zanegowanie jej skuteczności. Zgeneralizowałam przypadek jednej pacjentki na moje ogólne przekonania dotyczące zdrowia zakładając, iż wysiłki wkładane przeze mnie w jego zachowanie okażą się bezowocne, gdyż prędzej czy później i tak zachoruję na schorzenie, którego się obawiam. Trudno było mi dyskutować z tym dychotomicznym myśleniem. Jednak pewnego dnia uświadomiłam sobie, że może być ono niekorzystne nie tylko dla mnie, lecz także dla moich potencjalnych pacjentów. Obawiałam się, iż mogę nie tylko nie zachęcać pacjentów do dbania o swoje zdrowie, ale również, mniej lub bardziej dosłownie, wspierać ich zachowania antyzdrowotne, przypisując im swoją własną chęć do „korzystania z życia”. Bałam się również, że mogę nie zaproponować im odpowiedniego leczenia, z góry zakładając jego nieskuteczność. Myśl o konsekwencjach tego sposobu myślenia oraz potencjalnej odpowiedzialności związanej z jego wpływem na mój sposób pracy jako lekarki wystraszyła mnie na tyle, że udało mi się popatrzeć na niego krytycznie i, w dłuższej perspektywie czasu, zmienić nastawienie.

Nieodzowną pomocą w tym procesie była dla mnie moja własna psychoterapia, dzięki której udało mi się skonfrontować nie tylko z trudnościami w kontakcie z pacjentami, ale także z moimi własnymi przekonaniami i obawami, które miały swoje odbicie w opisywanej relacji. Jednakże wymieniając zalety psychoterapii, mam świadomość jej ograniczonej dostępności. Ponadto zakładam, iż podjęcie psychoterapii z własnej inicjatywy wymaga świadomości faktu, że trudności doświadczane w relacjach z innymi, w tym pacjentami, mogą być odzwierciedleniem własnych, wewnętrznych konfliktów. Odnoszę wrażenie, iż nie jest to powszechna wiedza, zwłaszcza przy niewielkim udziale wiedzy psychologicznej w procesie kształcenia lekarzy. Z tego powodu uważam, że odpowiednie szkolenie psychologiczne przyniosłoby wymierne korzyści nie tylko pacjentom, ale także samym lekarzom i lekarkom. Co prawda w ramach studiów medycznych realizowałam przedmioty takie jak „Psychologia lekarska” czy „Komunikacja medyczna”, jednak ich program był skoncentrowany głównie wokół efektywnego przekazywania informacji pacjentom. Choć niewątpliwie jest to niezbędna umiejętność, uważam, iż nie jest wystarczająca do zrozumienia pacjenta oraz nawiązania z nim współpracy. Sądzę, że znajomość podstawowych teorii psychologicznych pozwoliłaby zapewnić pełniejszą komunikację, dzięki dostrzeżeniu nie tylko komunikatów formułowanych przez pacjenta, ale także jego oraz własnej reakcji emocjonalnej. To mogłoby przełożyć się na lepsze rozumienie potrzeb pacjenta, wzrost wzajemnego zaufania i tym samym bardziej efektywną współpracę terapeutyczną. Ponadto uważam, iż w toku studiów medycznych brakuje przestrzeni do teoretycznych rozważań na temat choroby i śmierci. Studenci i studentki są konfrontowani z tymi trudnymi aspektami pracy lekarza niemalże bez przygotowania. Tym samym formułują różne sposoby radzenia sobie z tą tematyką. Niektóre z nich mogą być adaptacyjne i umożliwiać efektywną pracę, jednak inne, takie jak przykładowo sięganie po substancje psychoaktywne, mogą okazać się szkodliwe i prowadzić między innymi do rozwoju uzależnień. Wierzę, iż stworzenie przestrzeni do podzielenia się doświadczanymi trudnościami pozwoliłoby zapobiec lub co najmniej ograniczyć występowanie tego zjawiska.

            Podczas wszystkich opisywanych przeze mnie do tej pory trudności związanych z kontaktem z pacjentami towarzyszyło mi poczucie osamotnienia, niezrozumienia oraz niedopasowania. Odnosiłam wrażenie, że moi koledzy i koleżanki ze studiów nie doświadczają podobnych dylematów. Obawiałam się, że w przeciwieństwie do nich, mogę nie sprostać wymaganiom przyszłej pracy. Zdecydowałam się zweryfikować to przekonanie poprzez wprowadzenie tego tematu do rozmów ze znajomymi. Okazało się, że część z nich rzeczywiście nie doświadcza kontaktu z pacjentami w ten sposób, jednak część zmaga się z dylematami podobnymi do moich, a kolejna część identyfikuje jeszcze inne, nieznane mi trudności. Niezależnie od wyniku rozmów, sam fakt ich przeprowadzenia zniwelował moje poczucie wyobcowania. Dodatkowo dowiedziałam się, iż dla wielu osób odbywanie zajęć na oddziałach onkologicznych było trudne z powodu doświadczenia choroby nowotworowej w rodzinie, co uzmysłowiło mi powszechność jej występowania. Choć to przykra statystyka, możliwość podzielenia się swoim przeżyciem z innymi osobami w podobnej sytuacji, pozwoliła mi doświadczyć zrozumienia i wsparcia. Świadomość tego, iż nie jestem jedyną osobą napotykającą na określone obawy i trudności przyniosła mi poczucie ulgi, a także zmniejszyła nasilenie związanego z nimi dyskomfortu. Wspomniana przeze mnie weryfikacja przekonania o unikatowości doświadczanych trudności może stanowić kolejną korzyść szkolenia psychologicznego lub pracy psychologicznej prowadzonej w grupach.

            Podsumowując, uważam, iż kontakt lekarza z pacjentem nie powinien być rozpatrywany jedynie w kontekście uzyskania informacji pozwalających na postawienie diagnozy oraz zaplanowanie leczenia. Wchodząc w interakcję, każda ze stron wnosi do niej swoje własne oczekiwania, emocje oraz doświadczenia, które mogą modyfikować odbiór sytuacji. Zrozumienie własnych przeżyć ujawniających się w relacji z drugą osobą może nie tylko być źródłem informacji o nas samych, ale także ułatwić odróżnienie własnej perspektywy od potrzeb i oczekiwań partnera interakcji, co stanowi niezbędny warunek utworzenia efektywnej relacji terapeutycznej. Dostrzeżenie własnych przekonań dotyczących profilaktyki lub procesu leczenia, które mogą modyfikować zakres informacji przekazywanych pacjentowi, a także sposób ich przedstawienia, pozwala trafniej rozróżnić subiektywne opinie od posiadanej wiedzy medycznej. Ta umiejętność, w połączeniu z otwartością na perspektywę pacjenta, pozwala podkreślić jego decyzyjność i podmiotowość w procesie diagnostyki oraz leczenia. Aktywny udział pacjenta w formułowaniu decyzji terapeutycznych może wzmocnić jego poczucie sprawczości i w konsekwencji prowadzić do efektywniejszego wdrażania zaleceń medycznych i tym samym, powodzenia procesu leczenia.

# # #

OGŁOSZENIA I REKLAMY

The gallery was not found!

CZYTAJ RÓWNIEŻ

OSTATNIO DODANE

Pejzaże (Anna Netrebko i Reszta Świata)

Bogusław Habrat Ostatni felieton na tyle poruszył Naczelnego, że wysyłając mnie na festiwal o pretensjonalnej nazwie „Pejzaże” nie tylko...

Cel i logika leczenia psychiatrycznego

Łukasz Święcicki Przyznaję się bez bicia. Znowu sięgnąłem do Clausewitza (proszę zauważyć, że te dwa zdania się rymują, jeśli...

Co nas kształci, a co kształtuje?

Agata Todzia-Kornaś Kiedy podejmowałam decyzję o rezydenturze, psychiatria nie była tak popularnym kierunkiem jak teraz. Mogę nawet powiedzieć, że...

O samotności i osamotnieniu. Dlaczego samotność jest czasami potrzebna?

Luiza Kula | Asystentka Zdrowienia w CZP w Myślenicach, Członek Akademii Liderów Cogito W dobie nadmiernej ilości kontaktów samotność jest...