Jadwiga Myrtiluk
Gazety, które czasem kupuję, wracają do podobnych haseł, tematów przewodnich, ale także i klisz. Na swoich łamach zastanawiają się nad sprawami, które są ważne, budzące wątpliwości, warte omówienia z różnych perspektyw. A przede wszystkim otwierające dyskusję. I tu dopada mnie głęboki namysł. Który z tych wszystkich tematów, opatrzonych fajnymi nagłówkami, ciekawie zilustrowanych przez grafików jest mi bliski? Odnoszę wrażenie, że jest tego mnóstwo. Nie dlatego, że interesuję się wieloma rzeczami, bardziej z powodu różnorodności, która mnie otacza.
Zatem co jest dla mnie ważne? Otóż hasło: odpoczynek. Niby bardzo przyjemne. Niby bardzo proste. Niby kojarzące się dobrze. Niby potrzebne… W wielu rozmowach i artykułach zostaje jasno podkreślone, że nad swoją strefą odpoczynku trzeba pracować. Że właściwie to powinniśmy ją planować w kalendarzu. Trochę się tego pomysłu obawiam. Owszem, jestem osobą, która zapisuje zadania do wykonania, porządkuje sprawy pisemnie. I gdybym miała rozpisywać również odpoczynek, to nie zmieniłoby to niczego w moim trybie życia. Czas dla siebie czy czas na nic nierobienie byłby tylko kolejnym zadaniem do odhaczenia.
Nie ukrywam, że mam z tym problem. I z odpoczynkiem, i z jego postrzeganiem. Ale mimo wszystko powyższy sposób nie jest moim. Właściwie to może czytam różne pisma, aby w końcu go odnaleźć. W moim przekonaniu odpoczywanie jest trudne. Kojarzy się niestety z bezruchem, z totalną niemocą, ze spaniem przez cały dzień. Ktoś zauważyłby, że są to same negatywne skojarzenia. Zgadza się. Wobec tego zastanawiam się, dlaczego tak jest.
Czy inni chorzy przeżywają to w taki sam sposób? Czy nie ma żadnej różnicy między czasem „wolnym” a „zajętym”? Odnoszę wrażenie, że podczas epizodów psychotycznych nie ma to znaczenia. Granica zaciera się. Odpoczynek zmienia się w długie godziny snu, przeplatane wyrzutami sumienia. Oraz niemożnością otwarcia oczu, nie mówiąc o zajęciu się obowiązkami.
Moje postrzeganie czasu i dzielenie go zmienia się z wiekiem i potrzebami mojego organizmu, ale także pod wpływem choroby. Czasem bardzo łatwo jest wyczuć moment, w którym odpoczynek jest ważny, a nawet konieczny. Jednak wiele razy udaje mi się ocknąć, gdy proces zżerania moich sił przez chorobę już trwa. Nie wiem, czy można się tego dostrzegania nauczyć. Może przez obserwację? Przez niezapętlanie się? A co, jeśli nasz pęd do życia jest większy niż zmęczenie? Ale czy choroba może dawać siłę? Może.
Mówię to z pełną świadomością, że to tylko moje doświadczenie, i że robię to w swoim imieniu. Choroba bardzo dużo odbiera, ale jednocześnie bardzo dużo daje. Oczywiście można się ze mną nie zgodzić. Jeśli chodzi o odpoczywanie, to zabiera granicę, a daje lęk i niepokój. Czy właśnie dlatego nie można się zatrzymać? Nie traktuję tego jako ucieczki. Raczej jako próbę odsunięcia od siebie choroby na bezpieczną odległość. Jako próbę dorównania osobom zdrowym, w pełni sprawnym.
W jednym z odcinków „Chef’s table” padło japońskie słowo kuyashii oznaczające sytuację, gdy ktoś mówi nam, że czegoś nie potrafimy, a my bardzo chcemy udowodnić, że tak nie jest. Dla mnie życie schizofrenika jest ciągłym udowadnianiem, że można robić, czuć, myśleć, pracować, tak jak inni ludzie.
Od tego nie udaje się odpocząć.
/