Łukasz Święcicki
Jestem człowiekiem niespecjalnie praktycznym. Innymi słowy – praktycznie rzecz biorąc jestem frajerem. Zdarza mi się coś wymyślić, sam się dziwię, ale zdarza się, jednak nigdy nie zaklepuję, że to moje i potem sobie patrzę z niemym zachwytem na różne „dzieła” sygnowane innymi nazwiskami, choć przecież napisane przeze mnie.
To może po raz pierwszy spróbuję coś zastrzec. Określenie „epidemioza” wymyśliłem sam, nigdzie o tym nie czytałem i napisałem na ten temat felieton do pisma CNS Reviews. Felieton ów, nie ten, tylko tamten, jest co prawda poświęcony zjawisku epidemiozy, ale nie zawiera definicji. Więc żeby już wszystko było, tym razem przytaczam moją definicję epidemiozy.
Epidemioza® jest to stan psychiczny i mentalny wywołany emocjami związanymi z epidemią (pandemią) choroby zakaźnej. Stan ten charakteryzuje się nieracjonalnymi działaniami i wypowiedziami. Szczególną cechą epidemiozy są także niewczesne przemyślenia, refleksje i postanowienia. Epidemioza jest zjawiskiem obejmującym znacznie większą grupę osób niż sama epidemia. Być może dotyczy większości populacji ogólnej, ale wymaga to jeszcze dalszych badań. Wydaje się, że ryzyko wystąpienia epidemiozy jest mniejsze u osób z chorobami psychicznymi. Im większe nasilenie choroby psychicznej tym mniejsze ryzyko epidemiozy. Natomiast psychiatrzy nie są odporni. A może nawet przeciwnie.
Odkrycia tej jednostki (chorobowej?) dokonałem podczas jej przechodzenia. Innymi słowy, byłem (jestem?) ofiarą epidemiozy. Podstawowy zapis choroby przedstawiłem we wspomnianym „innym felietonie”, do którego odsyłam. Jednak już po napisaniu tamtego tekstu uświadomiłem sobie, że wiele problemów pominąłem i, że zagadnienie wymaga dalszych opisów. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że wszyscy mają kompletnie dość tego tematu. Nie zmienia to jednak faktu, że podobne wydarzenia są, na szczęście, na tyle rzadkie, że po prostu nie można ich marnować i należy wykorzystywać do końca. Jeśli ktoś teraz nie może już patrzeć na takie teksty, to zawsze jest szansa, że spojrzy sobie kiedy indziej i wtedy będzie mógł. Moim zdaniem dobre felietony nie powinny się starzeć, a więc nie powinny być zbyt aktualne. Bo wtedy trudniej będzie się im zestarzeć. Lub jakoś tak.
Jednym z bardzo istotnych elementów epidemiozy jest nagłe, silne i trudne do przezwyciężenia poczucie zmiany hierarchii i priorytetów. Podam przykład z własnego życia. Tuż przed rozpoczęciem (przynajmniej oficjalnym rozpoczęciem) epidemii zmarła moja młodsza Siostra. Poświęciłem Jej zresztą mój poprzedni felieton. Oczywiście odebraliśmy tę bardzo przedwczesną śmierć jako wydarzenie bardzo smutne. Niecałe dwa miesiące później całkowicie zmieniliśmy zdanie. Marysia umarła we właściwym czasie. Na Jej pogrzebie było kilkaset osób. Spotkaliśmy się z członkami rodziny, których nie widzieliśmy od kilkunastu czy kilkudziesięciu lat! W marcu mielibyśmy pięcioosobową ceremonię… To jest ogromna różnica dla tych, którzy żyją. A dla tych, którzy zmarli to wszystko jest i tak bez różnicy…
Pierwszego kwietnia tego roku zrezygnowałem z funkcji kierownika II Kliniki Instytutu. Nie twierdzę, że pełnienie tej funkcji było marzeniem mojego życia, bo staram się nie mieć tak durnych marzeń, ale w każdym razie ponad 30 lat mojej kariery zawodowej do tego punktu zmierzało. W normalnym czasie byłoby to dla mnie bardzo trudne i bolesne wydarzenie. Szczerze mówiąc, akurat w kwietniu tego roku z trudem zauważyłem, że coś się stało. Byłem zajęty czym innym. Nigdy bym nie pomyślał, że tak mało mnie to obejdzie, nawet gdyby mi ktoś kazał.
Innym objawem epidemiozy jest uświadomienie sobie, że jednak jakoś tam lubi się ludzi. Po prostu. Przez wiele lat byłem przekonany, że wytrzymuję z innymi ludźmi, no bo co zrobisz, jak nic nie zrobisz, ale że oprócz bliskiej rodziny nikt inny nie jest mi w ogóle potrzebny. Może to się wiązać z tym, że u Święcickich absolutnie najbliższa rodzina to co najmniej 180 osób. Ale raczej około 300 (patrz wyżej – pogrzeb Marysi). No więc trochę ludzi jest i zawsze myślałem, że to mi wystarczy. Jednak chodząc całkowicie wyludnionymi ulicami Warszawy – z Żoliborza na Stare Miasto ani jednego człowieka, ani jednego samochodu, w środku dnia – wyłem za ludźmi jak pies i nie wstydzę się tego. Nie wstydzi się także mój pies, Borys, bo to właśnie dzięki niemu mogłem chodzić wszędzie.
I to też jest objaw epidemiozy – że ludzie z psami są nietykalni i niewidzialni dla policji!! Czemu?? Kurczaki!! (kurczaki to taki zwrot emocjonalny, który nabyłem podczas epidemiozy, ale jest także związany z szacunkiem dla kurczaczków)… No bo z żółwiami podobno nie wolno było wychodzić. Z gekonem nie próbowałem.
Do zwierzęcych objawów epidemiozy należy także pojawianie się gekonów orzęsionych. To rzadki objaw, ale u mnie wystąpił – z mojego gabinetu zniknęli pacjenci, ale za to pojawił się tam gekon. Jest znacznie mniej kłopotliwy, jednak nie płaci za wizyty, co na dłuższą metę jest niepraktyczne. Do tego, gekona trzeba karmić świerszczami, a te cykają w porę i nie w porę, nasilając nastrój grozy (to nawiązanie do św. Pawła – „nastawaj w porę i nie w porę”, podczas epidemiozy nasila się czytanie tekstów dużego kalibru…).
Jest jeszcze sporo innych objawów. Może kiedyś o nich napiszę, ale miejsce się kończy więc jeszcze tylko jeden: przechodząc epidemiozę, uświadamiamy sobie, że „tak wcześnie jest późno”. Określenie to zawdzięczam pani Krystynie, pacjentce on-line czasu zarazy. Chodzi o to, że zaczynamy rozumieć, że choć wydaje nam się (wydawało się?), że jest tak wcześnie, to jednak wszystko wskazuje na to, że w zasadzie jest już nieco późno. By nie powiedzieć za późno. Dlaczego? Bo nieśmiertelni czasu nie liczą, a nagłe i gremialne otrząśnięcie z nieśmiertelności powoduje, że robi się późno, że aż strach…
I w co teraz inwestować te kilka minut-sekund? Zwijać się czy rozwijać? Felietony pisać czy może czytać? Sąsiad-malarz wywiesił na balkonie transparent „Damy radę!”. Ale czemu, komu i kto nam powie, czy daliśmy??
/