Bogusław Habrat
Na Wschodzie bez zmian, więc można wrócić do pierwotnego tytułu felietonu.
Zaczął się kolejny sezon Met, ale niewiele wskazuje, żebyśmy mieli do czynienia ze skandalami godnymi tego felietonu. Zapowiada się trochę poloników, ale zobaczymy, czy godnych odnotowania w netrebkach. Dr K. z Przemyśla na tyle oszołomił się sukcesami organizacyjnymi Bieszczadzkich Dni Psychiatrycznych, że postanowił kontynuować tradycje konkurowania z Met i ponownie uplasował Konferencję w dniu inaugurowania sezonu operowego.
Czyli „Medea” Cherubiniego w plecy… Na szczęście żadna konferencja nie zachwaściła „Traviaty”, ale z drugiej strony: ile razy można oglądać„Traviatę” w Met? Tym bardziej, że poprzednie przedstawienia były w perfekcyjnej obsadzie. Ale i ta ogólnie podobała się, choć zaniepokojenie wzbudziło, skądinąd pomysłowe, użycie tylko jednej dekoracji scenicznej. Co z tego, że umiejętnie zmiennie wykorzystywanej w zależności od scen i nastroju im towarzyszącego…
Absolut obdarzył mnie możliwością słuchania i doświadczania propagandy z przynajmniej dwóch, ale za to skrajnych pozycji. Najciekawszym polem zdumień jest obszar moralno-estetyczny, tzn. popadanie Europy… przepraszam: gejropy (tak: mała litera!) w nihilizm moralny, przejawiający się upadkiem norm estetycznych, zgnilizną erotyczną itd. itd. „Życzliwi” przesyłają mi wyrywkowe filmiki z przedstawień operowych, na których nie tylko panie, ale i panowie o zróżnicowanej kondycji fizycznej wyśpiewują swoje kwestie na golasa… Kiedyś u Woody’ego Allena świetnym żartem był film o włoskim tenorze, który pełnię talentów śpiewaczych prezentował jedynie pod prysznicem, a tracił walory na scenie i w ubraniu… Chyba wzięto ten film na serio i po zarzynających operę dekadach wystawiania sztuk historycznych w ubraniach współczesnych i unijaknionych, zrezygnowano z ubrań i zaczęto nie obcinać się z ukazywaniem dotkliwych braków na rynku bieliźniarskim.
Fala golizny w operze była przedmiotem wielu felietonów i poważniejszych artykułów. Zjawisko to jest zdumiewające samo w sobie, gdyż podobne obserwowano w kinematografii lat 80. i 90., przy czym było ono zrozumiałe ze względów marketingowych: dla wygłodniałego erotyki polskiego społeczeństwa trochę golizny (nawet bez sensu z punktu widzenia prowadzenia fabuły) było smacznym kąskiem i zwiększało atrakcyjność filmu, a co za tym idzie: sprzedawalność biletów. Opera była długo ostoją tabu w zakresie erotyki i ograniczała się do aluzji, których młodsze pokolenie nieznające pojęcia: „flirt” raczej nie rozumiało. Ani samego przekazu, ani sensu zawoalowania przekazu. W czasie transmisji Met z niepokojem obserwuję, że publika jest ciągle taka sama (trochę powoduje to system rolowania abonamentów), ale co rok, starsza o rok. Powoduje to, że jako najmłodszy na widowni (a na emeryturze jestem już sporo lat) mogę zostać poproszony: „Synku, a nie odstałbyś za nas w szatni?” i podano by mi numerek ze złotówką na oranżadę lub lizak. Met jest erotycznie bardzo zachowawcza, co wynika m.in. z konserwatyzmu sponsorującej publiki i globalizacji dostępu do MetOpery społeczeństw o innej wrażliwości na nagość.
Ale w Europie, gdzie sztuka operowa jest znacznie bardziej sponsorowana przez finanse publiczne pozostające w rękach lewicowych lub lewicujących rządów lub samorządów, opera stała się orężem walki z konserwatyzmem pod każdą postacią. Także z tabuizacją erotyki. W Polsce dyskusja o erotyzacji opery przejawiła się wcale nie wątłą (argumenty podawano porównywalne do używania cepów podczas młócki) dyskusją o odmowie uczestniczenia przez Aleksandrę Kurzak (i jej męża, ale co do suwerenności jego decyzji nie jestem pewny) w udziale w rozerotyzowanej „Tosce” reżyserowanej przez Rafaela Villaloboza. Czołowi śpiewacy odrzucają wiele ról, ale: po pierwsze: nie propozycji pochodzących ze znakomitego Gran Teatre del Liceu w Barcelonie i niezłego reżysera, po drugie: odmowy w takich przypadkach zazwyczaj motywuje się w sposób wyważony i nietyczący meritum sprawy.
Dokumentacja fotograficzna i filmowa u Autora. Udostępnianie na żądanie, wyłącznie osobom dorosłym.
■