Tomasz Szafrański
Drogie Czytelniczki i Czytelnicy!
Gdzieś na przełomie wieków, tuż po zrobieniu specjalizacji, zostaliśmy najmłodszymi ordynatorami w Warszawie. On w Szpitalu Nowowiejskim, ja w instytucji, której nazwę wymawiał zawsze po rosyjsku, zawsze opatrzoną krótkim komentarzem tej proweniencji. Mimo mojego plugawego pochodzenia miał do mnie słabość, która w pewnych momentach owocowała nawet parafrazą Sienkiewicza: I to zawsze powtarzam – dwóch jest (z przeproszeniem Waszmości) prawdziwych żołnierzy w tej Rzeczypospolitej: Kmicic na Litwie, a Kuklinowski w Koronie… Oczywiście przychylność Szymona miała swoje granice i ja w tej parze robiłem zawsze za Kuklinowskiego. Para gołąbków, co?!
Potem, gdy dokonałem pochwalonej przez niego secesji, przez czas jakiś dzieliliśmy gabinet w „zamku Xięcia Piotra” przy ulicy (nomen omen) Chorągwi Pancernej. Szymon nauczył mnie wtedy gry w strassen diagnose, w której na podstawie rzutu oka na pacjenta siedzącego w poczekalni, wychodzącego z gabinetu lub (sic!) jednego drobnego zachowania (na przykład telefon wkrótce po zakończeniu wizyty) należało postawić rozpoznanie. Trafną odpowiedź kwitował ciepłym stwierdzeniem, że jednak nie jestem idiotą. To jednak była gra, do prawdziwych diagnoz podchodził bardzo poważnie, a jego wnikliwość zawsze budziła, nie tylko mój, podziw. Był nie tylko świetnym nauczycielem akademickim, ale też mistrzem koleżeńskich superwizji.
Co jakiś czas odbywaliśmy „rozmowy istotne”. Dotyczyły życia. Odbywały się zwykle przed południem (obecnie nazywa się to brunch) i w różnych okolicznościach przyrody: Barcelona, Białowieża, Paryż, Powiśle. W trakcie jednej z nich doszliśmy do wniosku, że urodziliśmy się nie w swoim czasie. Szymon optował za 1944, a ja na ochotnika zgłosiłem się do jego oddziału. Miałem zawsze pewność, że był urodzonym dowódcą i takim został zapamiętany we wspomnieniach współpracowników. Wszyscy widzieliśmy, że nie tylko w pracy był zawodowcem. Wiele osób namawiało go do przejścia na emeryturę. Odmawiał, czasem w żołnierskich słowach, czasami starannie je ważąc i cytując ulubionych pisarzy. Jak we wszystkim, był w tym szczery i konsekwentny.
Podobnie jak Darek Wasilewski, napisał tekst do pierwszego regularnego numeru Psychiatry. Był naszym surowym recenzentem, ale gdy chwalił, to też były zawsze słowa potwierdzające sens tego, co robimy. Najbardziej cenił numer, który poświęciliśmy eutanazji osób chorych psychicznie. Zapamiętałem tę rozmowę nie dlatego, że nas chwalił. Była przepojona mądrą troską o los osób dotkniętych chorobami psychicznymi. Była też przenikliwie diagnozująca obecne i przyszłe zagrożenia. I boleśnie krytyczna wobec naszego środowiska. Nigdy nie ceregielił się z oceną postaw i zaniechań „autorytetów”, niezależnie od tego, skąd swój autorytet czerpały.
W czasie naszej ostatniej rozmowy, na jej zakończenie, Szymon zachwalał mi zalety tabaki i uprzedziwszy o efektach ubocznych anonsował przesyłkę ulubionych i sprawdzonych gatunków. Zamiast przesyłki nadeszła informacja o tym, że nie żyje.
Garść wspomnień o Szymonie, na kolejnych stronach PSYCHIATRY jest adresowana do wszystkich naszych czytelniczek i czytelników, którzy mieli okazję go poznać i tych, którzy tej okazji nie mieli. Także do tych, którzy zapamiętali go inaczej.
Poza tym w numerze jest prawie wszystko, czego możecie się spodziewać i choć atmosfera nie jest świąteczna dołączamy najlepsze życzenia od całej naszej redakcji.
Poza tym w numerze jest prawie wszystko, czego możecie się spodziewać, ale też, co może Was zaskoczyć, jak zapowiedź powstania nowego Towarzystwa Psychiatrycznego i choć atmosfera nie jest świąteczna, dołączamy najlepsze życzenia od całej naszej redakcji!
Tomasz Szafrański
Redaktor Naczelny
■