Ireneusz Cedeński
Ta historia wydarzyła się wiele lat temu. Zatelefonowała do mnie do pracy pewna pani sędzia z sądu rodzinnego z odległego miasta. Miała duży problem. W miejscowym oddziale psychiatrycznym była hospitalizowana bez zgody pewna młoda kobieta, która zażądała, by opinię w jej sprawie wydał biegły psychiatra z innej części kraju, ponieważ ktoś z jej bliskiej rodziny pracował w wymiarze sprawiedliwości w tym mieście. Chora domagała się, by biegły był bezstronny, zupełnie nieznany i niezależny od miejscowych układów. Wynajęła znanego adwokata do obrony swoich interesów…
W głosie pani sędzi było mnóstwo słodyczy, a w treści wypowiedzi dużo autentycznego przejęcia się sytuacją tej rodziny… Dałem się skusić. Wynegocjowałem wyższe, znacznie wyższe, niż zwykle wynagrodzenie za tę opinię, bo czekała mnie niemała podróż samochodem. Ale między nami mówiąc, lubię jeździć w tamte strony, a pora roku – późna wiosna – była wprost wymarzona do odbycia wycieczki.
Czekało mnie niełatwe zadanie. Pani była poważnie chora, wielokrotnie hospitalizowana w renomowanych, naprawdę renomowanych ośrodkach klinicznych z rozpoznaniem choroby afektywnej dwubiegunowej. Nie podejmowała leczenia po zakończeniu kolejnych hospitalizacji. A lektura opisanych w aktach wskazań do leczenia szpitalnego mogła przyprawić nawet doświadczonego psychiatrę, jeśli nie o ból głowy, to przynajmniej o zwiększenie głębokości i długości pionowej zmarszczki pośrodku czoła…
Nieśpieszna podróż autem przez malownicze okolice pośród świeżej zieleni wprawiła mnie w dość błogi stan, którego resztki pozostawały we mnie nawet wtedy, gdy przekroczyłem otwierane tylko z jednej strony drzwi oddziału, w którym miała znajdować się moja rozmówczyni. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że nie ma jej tam, bo wraz z wieloma innymi pacjentami wyszła właśnie na spacer i na zakupy do dość odległego sklepu. Więc i ja urządziłem sobie przechadzkę. W końcu nasiedziałem się już w życiu sporo w oddziałach psychiatrycznych… Nikt z odwiedzonych przeze mnie kolegów nie zaoferował mi gościny czy kubka herbaty. Ba, nawet nie zagadnął… Słusznie, myślę sobie, sprawa jest napięta, nie chcą wpływać na opinię biegłego. Niech się sam boryka. Poza tym, myślę sobie teraz po latach, że my psychiatrzy nie lubimy, gdy jakiś inny, jakiś obcy psychiatra wkracza na nasze szpitalne terytorium. To tak, jakby jakiś obcy muzyk dosiadł się do orkiestry w czasie próby. Wiadomo, że nawet mimochodem oceni, czy dobrze gramy, czy nie, ale przecież nie wie, czy długo już ćwiczymy; czy ma być forte, czy piano, czy może coś pomiędzy. Więc lepiej niech się nie przygląda i nie podsłuchuje.
Włóczyłem się po okolicy szpitala czując się mało ważny i mało potrzebny; tymczasowy wyrzutek z psychiatrycznej rzeczywistości, w której, kto ma klucz, ten rządzi.
Gdy w końcu doszło do spotkania z pacjentką, chyba ujęła ją moja nieporadność i wypisana na twarzy słaba samoocena, bo choć bodaj w czterdziestej sekundzie mojego wstępu przerwała mi, odmawiając jakiejkolwiek wypowiedzi, to jednak potoczyła się jakoś ta nasza rozmowa. Jej szczegóły zatarły się już w mojej pamięci. Pamiętam tylko, że zamieniła się w długi monolog (nie z mojej strony bynajmniej), w którym badana ujawniła mi, że w okresie dojrzewania była ofiarą molestowania seksualnego. Zapytałem ją, czy rozmawiała już o tym z psychologiem lub z psychiatrą. Zaprzeczyła. Zdziwiony, nieśmiało spytałem, dlaczego właśnie mnie to powiedziała.
– Wie pan jak to jest. To tak, jak gdy się z kimś jedzie pociągiem i wie się, że się tego kogoś już drugi raz w życiu nie spotka, to można wiele rzeczy powiedzieć… – odparła.
Spytałem najdelikatniej jak umiałem, czy pozwoliłaby mi na to, bym przekazał tę informację ordynatorowi oddziału lub komuś wskazanemu przez nią. Bo może to mieć duże znaczenie dla rozpoznania i leczenia jej zaburzeń. Zgodziła się.
Borderline! Oczywiście, że borderline! Wszystko się zgadza! Ordynator nie posiadał się z radości…
Parę miesięcy potem na jakiejś dużej konferencji wpadłem na tego ordynatora… Powiedział mi, że stan psychiczny tej pacjentki był wreszcie stabilny. Oprócz leczenia farmakologicznego zaczęła korzystać z długoterminowej psychoterapii u psychiatry, którego jej polecił. Podobno była w dobrej relacji z rodziną…
Tak to się wszystko czasem zamiesza. Nasze role biegłych i terapeutów… Może niektórym nigdy nic się nie miesza, zazdroszczę im trochę. Lepiej, żeby się nie mieszało, ale jak się trafi na bardzo pomieszaną osobę, to czasem się pomiesza. Najważniejsze, żeby nie szkodzić.
P.S. Sąd nie podzielił mojej opinii w tej sprawie i zarządził zakończenie hospitalizacji.
/