Lekooporni czy lekko oporni?

Date:

Share post:

Ireneusz Cedeński

Co jakiś czas na konferencjach psychiatrycznych zdarza mi się wysłuchać wykładu na temat schizofrenii lekoopornej. Muszę wyznać, że już mnie to znudziło. Lata mijają, a w kwestii lekooporności panuje zastój. Nic dziwnego zresztą. Sam pomysł, sama definicja lekooporności wydaje mi się błędem. Jak bowiem można definiować chorobę poprzez odpowiedź chorego na lek?

To tak jakby mechanik naprawiający rowery podzielił sobie awarie rowerów na te, które dają się naprawić przy użyciu wkrętaka i klucza numer 12 (czasem trzeba jedną ręką trzymać klucz, a drugą wkrętak) oraz te, których przy użyciu tych narzędzi naprawić się nie da. Z takiego podziału niczego istotnego na temat rowerów jako takich oraz awarii, które im się przydarzają, dowiedzieć się nie sposób. Powiecie, że to niewłaściwa analogia, bo choć rower nie jest szczególnie skomplikowanym mechanizmem, to jednak każdy wie, że tych kluczyków do niego potrzeba więcej i każdy je ma. A kto powiedział, że do leczenia schizofrenii nie potrzeba więcej narzędzi, niż leki, które obecnie mamy do dyspozycji? Mechanikowi od rowerów możemy dorzucić cały komplecik kluczy, ale do naprawienia zerwanego łańcucha potrzebny jest osobny mały przyrząd. Podobnie psychiatrzy mają do dyspozycji coraz szerszą paletę leków, ale w gruncie rzeczy ich skuteczność niewiele odbiega od skuteczności starej, niedobrej chlorpromazyny, choć tolerancja i bezpieczeństwo leczenia są oczywiście znacznie lepsze. Są to w gruncie rzeczy „kluczyki do tej samej śrubki” co dawniejsze leki, tylko lepiej wykonane. Już kolejne pokolenie lekarzy korzysta z tych narzędzi. Czyżby wszystko to, czego nie umiemy tymi narzędziami naprawić, było nienaprawialne?

Moim zdaniem uczciwszą opcją byłoby przyjrzenie się w szerszym, społecznym kontekście temu, jak niektórzy nasi pacjenci stają się oporni na podawane im leki; w kontekście wykraczającym poza pozbawione klamek drzwi oddziału. To zresztą zadziwiające zjawisko… Psychiatrzy zamykają ciężko chorych ludzi, ich psychikę i ich ciała w miejscach, z których nie mogą oni swobodnie wyjść, a swoje pomysły na pomaganie tym chorym zamykają nierzadko w tym samym, podobnie ciasnym, niewygodnym kontekście szpitalnym. Choć przecież swobodnie do niego wchodzą i z niego wychodzą. Przynajmniej ciałem.

Mogłoby się okazać, że wiele przypadków tak zwanej lekooporności to po prostu historie ludzi, którzy zachorowali psychicznie, i wobec których podawanie leków okazało się po prostu dalece niewystarczające. Czy to dobra wiadomość? Dobra czy zła, ale bliższa prawdy.

Przychodzi mi na myśl pouczająca historia z własnej pracy. Wydarzyła się ona już dość dawno temu; ze zrozumiałych względów opiszę ją ogólnikowo:

20-letni chłopak z pierwszym epizodem psychotycznym znakomicie zareagował na leczenie lekiem przeciwpsychotycznym już w niewielkiej dawce. Psychoza zgasła po paru dniach. Jak dla nas, sympatyczny, miły, z poczuciem humoru. Z wywiadu – wychowała go babcia i wujek, który był kawalerem. Jego relacja z matką była, łagodnie mówiąc, problematyczna. Babcia nie była najlepszego zdania o swojej córce. Swojego ojca pacjent nie znał osobiście, choć jakoby wiedział, kto nim jest. Mama odwiedziła syna w oddziale. Rozmawiali ze sobą bardzo przyjaźnie, a że akurat zbliżały się święta Bożego Narodzenia, uzgodniłem z nią, że weźmie go do siebie na przepustkę. Pacjent nie posiadał się z radości. Ale gdy nadszedł umówiony dzień, mama nie pojawiła się. Oddział z dnia na dzień pustoszał, a nasz wolny od objawów pozytywnych i negatywnych pacjent nadal czekał na matkę. W końcu zjawiła się, przez pielęgniarkę podała mu dwie tabliczki czekolady i tyle ją widziano. Psychoza wróciła z godziny na godzinę i nic nie było w stanie jej uśmierzyć; ani wyższe dawki skutecznego wcześniej leku, ani leczenie skojarzone. Dwa lata później decyzją sądu pacjent został umieszczony w domu pomocy społecznej. Przyłożyłem do tego rękę, bo w mojej obecności powiedział później odwiedzającej go matce, że ją zabije.

Pojęcie choroby lekoopornej jest tarczą, za którą ukrywamy swoją bezradność…

Kwartalnik Psychiatra 41 (2/2023)

Zdjęcia w serwisie: www.stock.chroma.pl, www.123rf.com, archiwa autorów i redakcji

CZYTAJ RÓWNIEŻ

OSTATNIO DODANE

Pejzaże (Anna Netrebko i Reszta Świata)

Bogusław Habrat Ostatni felieton na tyle poruszył Naczelnego, że wysyłając mnie na festiwal o pretensjonalnej nazwie „Pejzaże” nie tylko...

Cel i logika leczenia psychiatrycznego

Łukasz Święcicki Przyznaję się bez bicia. Znowu sięgnąłem do Clausewitza (proszę zauważyć, że te dwa zdania się rymują, jeśli...

Co nas kształci, a co kształtuje?

Agata Todzia-Kornaś Kiedy podejmowałam decyzję o rezydenturze, psychiatria nie była tak popularnym kierunkiem jak teraz. Mogę nawet powiedzieć, że...

O samotności i osamotnieniu. Dlaczego samotność jest czasami potrzebna?

Luiza Kula | Asystentka Zdrowienia w CZP w Myślenicach, Członek Akademii Liderów Cogito W dobie nadmiernej ilości kontaktów samotność jest...