Bogusław Habrat
Ostatni felieton na tyle poruszył Naczelnego, że wysyłając mnie na festiwal o pretensjonalnej nazwie „Pejzaże” nie tylko zafundował karnet z prestiżową lokalizacją, ale i komfortowy hotel, ponadlimitową dietę oraz przejazd pendolinem w I klasie.
W realizowaniu diety pomógł mi dr S., który ma w zwyczaju wynajdować najdroższe restauracje w zamian za szczegółowe relacjonowanie dolegliwości gastrycznych po spożyciu rekomendowanych dziwactw.
Na początek poszedł Orliński, przedstawiany jako kontratenor-breakdancer, którego pierwszy raz oglądałem nie w recitalu, lecz w koncertowej wersji Händlowskiego „Tolomeo”. Do koncertowych wersji oper podchodzę nieufnie, bo niby teoretycznie powinna to być czysta muzyka bez tandetnych dekoracji i kostiumów, a w praktyce okazuje się to muzyką wyekstrahowaną z całości sprawiającą wrażenie niepełności. Młodzi: orkiestranci (Il Pomodo d’Oro) i towarzyszący śpiewacy dawali szansę na coś odświeżającego. I tak też było. Panowie występowali w przyciasnych garniturkach (podobno taka moda) w kontraście do pań w wieczorowych sukniach. Przez ponad ¾ opery Orliński mordował się (ale nie muzycznie), wyśpiewując o katuszach, które sprawiało mu niedobre otoczenie, zły los i nieumiejętne przeżywanie przeciwności. Korzystając z możliwości, jakie daje pierwszy rząd, przyjrzałem się bliżej wcale nie dyskretnej biżuterii kontratenora. Tak, w tym roku nosimy się na bogato, platyna to jednak platyna… Fizyczna bliskość (I rząd!) pozwoliła dostrzec jednak ulubioną kratkę garnituru Jakuba, co i uprzednio mnie raziło ze względu na podobieństwo gustów z trenerem Stokowcem. Pod koniec, gdy trucizna okazała się środkiem z grupy nasenno-uspokajającej, Orliński szybko doszedł do siebie i pokazał się takim, jakim go lubimy: młodym, radosnym, niepretensjonalnym, bezpośrednim i wesołym. Na dodatek, gdy wykonał przewrót w przód z naskoku (i to nie rozpinając garnituru), publiczność oszalała i pozostała w takim amoku. Stojąc na końcu długachnej kolejki (ale z właściwego końca) otrzymałem autograf na niewesołym nagraniu Vivaldiowskiego Stabat Mater, ale za to z super DVD jako bonusem. Tylko na CD, bo DVD czarne, a mazak też czarny…
Następnego dnia ciekawostka: Karłowiczowska „Rapsodia Litewska” tak naprawdę dotyczyła terenów współczesnej Białorusi.
A jeszcze dzień później wszyscy napalali się na niemiecką perfekcję Rundfunk Sinfonieorchester z Berlina pod Jurowskim, ale show skradł Białorusin Iwan Karizna, który pięknie koncertował na wiolonczeli we wczesnych „Wariacjach symfonicznych” Lutosławskiego i w „II Koncercie wiolonczelowym” Szostakowicza. Publiczność uwiódł graną na bis koniunkturalną, ale śliczną, duszoszczipatielną (sorry za wyjątkowo niefortunny w tym miejscu rusycyzm) dumką ukraińską.
A że 13.05 to Noc Muzeów, NOSPR przygotował nie tylko zwiedzanie swoich zakamarków, ale i trzy półgodzinne prezentacje możliwości swoich nowych organów w repertuarze z horrorów filmowych. Horrory były, ale z wciśnięciem się na salę wg zasady, kto pierwszy ten lepszy.
W kuluarach spotkanie z kolejnym byłym IPiN-owcem-melomanem: magistrem O. Okazał się on sfokusowanym na granicy stalkingu miłośnikiem głosu (chyba nie tylko…) Joyce DiDonato. Tenże osobnik jeździ za mezzosopranistką po całej Europie, czyha na nią po spektaklach i obdarowuje tym, co najlepsze w Polsce: śliwkami w czekoladzie. No to 18.06. czyhamy na nią we dwóch…
W części kulinarnej, po wielokrotnym przeliczeniu diet, czy starczą na skromny posiłek bez wina w chyba jedynej restauracji w Nikiszowcu, zamówiłem wybitnego łupacza w nielubianej przeze mnie panierce i policzki wołowe. Dania skonsumowałem z apetytem uniemożliwiającym delektowanie się nimi. Krótka, ale fachowa pogawędka na tematy związane z regulacją kwasowości traminerów wypełniła opóźnienie związane z wywiązywaniem się z obowiązków relacjonowania skutków spożywania potraw. W czyściutkiej (nie dziwota: za takie pieniądze) toalecie niespodzianka – książki! Niby wiadomo, że nic tak nie działa stymulująco na intelekt jak zmieniona dystrybucja przestrzeni płynowych w siadzie na sedesie, a jednak… Mnie przypadły „Elementarne pojęcia socjologii” Jana Szczepańskiego, wyd. PWN.
Z wielkiego hałasu o nic, czyli z prób cenzurowania sztuki niewiele wyszło. Bilety na recitale Anny N. wyprzedają się na pniu, a ostatnio wielkim powodzeniem cieszy się DVD i BD z „Toską” z N. w roli tytułowej i to w Teatro alla Scala.
■
Kwartalnik Psychiatra 41 (2/2023)
Zdjęcia w serwisie: www.stock.chroma.pl, www.123rf.com, archiwa autorów i redakcji