Jadwiga Myrtiluk
O porażce powiedziano i napisano wiele – wszak każdy z nas doświadcza jej na jakimś etapie życia. Jest to nieuniknione i absolutnie nie ma sensu z tym walczyć. Czy aby na pewno? Czy akceptacja porażki przychodzi łatwo? I co najważniejsze – czy jest prawdziwa?
Skoro porażki nie można uniknąć, to zapewne warto byłoby ją zaakceptować. Tu jednak pojawia się pytanie, co jest jej powodem. Czy to coś związanego z nami samymi? Czy mamy wpływ na możliwość jej wystąpienia? Czy możemy w jakiś sposób jej uniknąć? A może przekuć ją w sukces? W doświadczeniu choroby można spojrzeć na niepowodzenie z nowej perspektywy. I zacząć się zadręczać. Że porażką jest sama choroba. Jej wystąpienie w naszym życiu. Idąc dalej, skutki, które przyniosła i przynosi także można ująć w taki sposób. Wiele razy na początku leczenia zastanawiałam się, czy to, że zachorowałam jest związane z jakąś moją wadą, niedoskonałością organizmu. Było to bardzo próżne. Myślałam o sobie, próbując zdjąć z siebie samej poczucie winy. W skupieniu na sobie. Niestety w moim przypadku schizofrenia spowodowała duże skupienie na własnym wnętrzu, na odczuciach indywidualnych. Stałam się egoistką, a nigdy nie chciałam nią być. Dziś wiedzę i wgląd w siebie przesuwam w obszar wsparcia i pomocy wobec innych, ale wtedy sama potrzebowałam pomocy. Pilnie.
Z drugiej strony, myśląc dziś o porażce, stwierdzam, że jej definiowanie zależy od nas. Od tego, na jakim etapie życia i choroby jesteśmy, jak ją ocenimy w tym momencie. W moim mniemaniu postrzeganie niepowodzenia jest związane z naszym osadzeniem w sobie i samoświadomością. Jeśli jesteśmy osadzeni, to ewentualne niepowodzenie odbierzemy zupełnie inaczej, niż gdy jesteśmy niezbyt pewni siebie samych. Jak to się ma do choroby psychicznej? Choroba zmienia postrzeganie swojej tożsamości. Zatem i podejście chorującej osoby do choroby jako porażki. Łatwo jest popaść w wyrzuty sumienia, obwinianie się z powodu zachorowania. Winnego szuka się w sobie. To naturalne. Ale może zaistnieć też postawa odwrotna, w której winni są wszyscy dookoła lub zewnętrzne okoliczności. Przechodząc przez postawę numer jeden cały czas czułam się fatalnie, uznając, że po prostu nie poradziłam sobie w życiu. I z życiem. Wrażenie to spotęgowały z pewnością hospitalizacje. Dziś uważam, że stoczyłam wspaniałą walkę. Walkę o zdrowie, o dobre samopoczucie, o siebie, o życie na swoich zasadach. I to, że podjęłam leczenie, że przyjęłam do wiadomości wszystko, co się ze mną działo, uznaję za mój własny sukces. Ogromny, bo uratował MNIE. A będąc w dobrej kondycji psychicznej cały czas mogę się realizować, pomagając innym. Także gdy myślą, że spotkała ich porażka.
■