Antoni Jakubczyk
Czasem zgłasza się do mojego gabinetu pewien typ pacjenta (a częściej pacjentki), zazwyczaj w wieku średnim lub nawet podeszłym, przychodzącej tylko w jednym celu – aby uzyskać receptę na taką czy inną benzodiazepinę, której to recepty odmawiają im lekarze pierwszego kontaktu, a czasem też inni psychiatrzy, jako powód podając fakt, iż pacjenci ci są uzależnieni.
Jest rzeczą oczywistą, że doszło u tych ludzi do uzależnienia, ale doszło do niego przy czynnym udziale lekarzy (najczęściej pierwszego kontaktu). Wydaje się, że taki lekarz, po stwierdzeniu, że leczony przez niego pacjent jest już uzależniony, w ramach lęku czy poczucia winy odcina się od problemu odmawiając dalszego przedłużania recept.
Można zastanowić się nad nieracjonalnym lękiem przed uzależnieniem, występującym u wielu ludzi (w tym pacjentów i lekarzy). Spotkałem się nawet z absurdalną sytuacją odmowy morfiny chorym terminalnie na raka z tego właśnie powodu.
Faktem jest, że niezależność jest w naszym społeczeństwie wartością samą w sobie, ja sam miałem duże opory przed pogodzeniem się z koniecznością stałego przyjmowania leków nadciśnieniowych, ale życie (w tym doświadczenie złego samopoczucia bez tych leków) mnie do tego zmusiło, teraz przyjmuję je codziennie z pokorą i ze świadomością uzależnienia od nich. A przecież większość ludzi jest uzależniona od jakichś substancji czy zachowań – np. żeglarstwa czy himalaizmu, ze śmiertelnością i skutkami zdrowotnymi czasem bardziej fatalnymi niż uzależnienie od benzodiazepin.
W przypadku tych pacjentów, proponuję im zawsze próbę powolnego odstawienia benzodiazepiny, przeważnie jednak kończy się to niepowodzeniem. W takich sytuacjach zgadzam się z pozostawieniem tych ludzi w stanie kontrolowanego uzależnienia, bez zwiększania dawki. Jest to jednak inny typ uzależnienia niż alkohol, nikotyna czy narkotyki, zależność od benzodiazepin nie powoduje aż tak niedobrych skutków społecznych czy zdrowotnych, ci ludzie żyją sobie dalej całymi latami w stanie dużo większego komfortu, a trzeba też pamiętać, że najczęściej uzależnienie nie jest ich najważniejszym problemem – najczęściej borykają się z innym podstawowym schorzeniem, łącznie z przewlekłą psychozą czy depresją.
Zjawisko, o którym tu piszę nie dotyczy raczej ludzi młodych – u tych chętniej byłbym skłonny walczyć o uwolnienie się od zależności, chyba że stan uzależnienia zezwalałby na skuteczniejsze borykanie się z psychozą.
Jest jeszcze inny rodzaj uzależnienia od benzodiazepin – taki, w którym służą one do wprowadzenia się w stan odurzenia analogiczny do upojenia alkoholowego, często zresztą są wówczas zażywane łącznie z alkoholem.
W tych sytuacjach, zdecydowanie należy, moim zdaniem, dążyć do przeciwdziałania, nie ze względu na szkody dla zdrowia, a bardziej ze względu na szkody dla rodzin takich osób (złe funkcjonowanie w swoich rolach rodzinnych, duże koszty leków).
Kwartalnik Psychiatra 3 (3/2013)