W co nie wierzymy, czyli Poncki Piłat i progenitura boża

Date:

Share post:

Łukasz Święcicki

Kiedy zaczęła się pandemia (pamiętacie jeszcze??), mieliśmy takie zjawisko, wydawało się, że całe życie się zmieni i nic nie będzie takie jak było. No i nie było – może przez kilka miesięcy, może ciut dłużej. Potem wszyscy zapomnieli bezpowrotnie, jak sądzę.

Potem, 24 lutego, wybuchła wojna, a dokładniej rzecz biorąc Rosja napadła na Ukrainę. Czego, jak nam się wydaje, też nie zapomnimy. Więc pewnie nie zapomnimy trochę dłużej niż pandemii. W tej sytuacji pomyślałem, że muszę się zastanowić, w co ja właściwie wierzę, czyli co mogę uznać za niezmienne pomimo.

Każdego dnia wychodzę z domu odmawiając, po pierwsze, Wierzę w Boga, nie w wersji skróconej, Składu Apostolskiego, tylko w pełnej. Skróconej nie odmawiam nie dlatego, że nie lubię chodzić na skróty. Trawestując św. Jana można z pewnością powiedzieć – „jeśli twierdzicie, że nie chodzicie na skróty, to samych siebie oszukujecie”. Mi się po prostu skrócona myli z dłuższą wersją i jakbym zaczął mówić raz tak, raz tak, to bym się w ogóle pogubił.

A w tej długiej wersji są różne historie i nad niektórymi muszę się zastanawiać. Pamiętam, że kiedy mój syn Kostek przystępował do Pierwszej Komunii, to w ramach przygotowań śp. ksiądz Indrzejczyk, późniejszy kapelan śp. Lecha Kaczyńskiego, egzaminował dzieci z różnych prawd wiary.

Koleżanka Kostka pytana o wiarę w Boga śmiało odpowiedziała, że jak najbardziej tak. Podobnie potwierdziła wiarę w Chrystusa i nie wyparła się Ducha Świętego. Ale zapytana o święty i apostolski Kościół zafrasowała się i odpowiedziała – „A, to już będę się musiała zastanowić!”. Wiele osób było nieco zgorszonych czy też zażenowanych, a to przecież jest najsłuszniejsza postawa – trzeba się zastanawiać w ważnych sprawach.

Zawsze mi się wydawało, że nie mam takiego problemu, jak ta dziewczynka. To znaczy zgadzam się na to, co sobie po cichu mówię odmawiając Wierzę. Może trochę mnie zastanawia czemu tak często opuszczam „wstąpił do nieba”, a opuszczam, i czemu wychodzi mi co pewien czas „wierzę w jeden grzech na odpuszczenie chrzestu”.

Ze „wstąpił do nieba” to jest chyba taki problem, że jakoś tam mi się to wydaje nadmiarowe. Skoro już „zmartwychwstał” i do tego, jak się wydaje, ma to na piśmie, to już chyba wstępować nigdzie nie musiał? Tak mi się może przez chwilę wydawać. Do tego jest ten element osamotnienia – trochę mnie to boli i trochę przeraża – że tak jakby od nas odszedł i gdzieś tam sobie wstąpił. Jakby wstąpił do jakiegoś klubu, gdzie nas nie przyjmują. No właśnie – gdzie nie przyjmują…

A ten jeden grzech to może z samego rytmu, z inkantacji, tak lepiej brzmi. Ale może wcale nie. Bo może jednak my wszyscy mamy ciągle ten jeden grzech, taki wspólny mianownik wszystkich naszych innych? A odpuszczenie „chrzestu” może by mogło nastąpić, gdyby nie ten grzech?

Po zakończeniu „Wierzę” jest oczywiście dziesiątka różańca. Często nieprawidłowa, już o tym pisałem, po prostu czasem muszą być inne tajemnice i „to także jest tajemnica”.

Dziś był „Chrzest w Jordanie”. Dlaczego? Bo dzień był słoneczny, błoto w fosie było zamarznięte, Boryś latał jak szalony, a pan Włodek, który pierwszy raz po chorobie znowu pokazał się publiczności, macha do mnie z daleka rękami jak wiatrak (a jak macha, to widać, że mu nawet nie odpadły ręce; to jest ulga, bo Włodek jest kruchy, a mi jest na tej Cytadeli potrzebny).

W ramach chrztu w Jordanie wywołałem w wyobraźni tę scenę, kiedy z góry rozległ się Głos i my – czytelnicy Pisma wiemy, co ten głos powiedział – że to mój Syn umiłowany. Wiedzieć, wiemy, ale kto to słyszał? Z całą pewnością i oczywiście Chrystus słyszał. Ale poza nim? Moim zdaniem nikt. Bo ludzi myśleli, że grzmi. Ale nie napisano, że „ludzie z wyjątkiem uczniów”. Uczniowie byli po prostu ludźmi. Słyszeli, że grzmi.

Tu mam takie trudne przejścia myślowe. Bo od głosu myśl mi przeskoczyła z powrotem do Wierzę. Mój przyjaciel Andrzej, który jest teologiem, powiedział ostatnio coś takiego (o innym fragmencie Biblii) „ale wiesz, to nie jest tajemnica teologiczna, tylko taka bardziej detektywistyczna”. Rozumiecie? Dedukcja. Nie musimy się ciągle modlić, wolno też pomyśleć! Choć oczywiście w ogóle modlitwa i myślenie się nie wykluczają, ale chodzi mi o to, że nie wszystko musi od razu być rzeczywistością metafizyczną.

Ciąg dedukcji jest taki: On wstępuje do klubu, do którego nie możemy wstąpić (tak nam się wydaje); mamy jeden grzech; a zamiast głosu Pana słyszymy, że grzmi, nawet wtedy, kiedy jesteśmy tuż obok niego (w sensie – jesteśmy uczniami!), a nawet strach pomyśleć: kiedy głowy nasze leżą na Jego piersi, wtedy też słyszymy grzmoty…

Jaki jest wspólny mianownik? Z jakiegoś powodu naprowadził mnie Borys, który właśnie poleciał na zamarznięte błoto. Ja za nim. No, ale ja jestem cięższy i to dużo. Więc ja jestem już w błocie, a Borys jeszcze nie, choć też pewnie mu się zaraz uda.

I nie mam zielonego pojęcia, dlaczego w tym właśnie momencie pomyślałem: „Tak! Tak! Jesteśmy Dziećmi Bożymi, a skoro dziećmi, to także dziedzicami.”.

Bo jako Dzieci mamy wstęp do tego klubu – więc nie ma dla nas problemu w tym, że wstąpił do Nieba. Mamy jeden podstawowy grzech – nie wierzymy w to, że tymi Dziećmi jesteśmy. Gdybyśmy w pełni w to wierzyli, to pewnie mielibyśmy odpuszczonego „chrzesta”. I zapewne wszystkie grzmoty byłyby dla nas Jego zrozumiałym głosem. Wszystkie trzy sprawy od razu mi się połączyły.

Wygrzebując się z zamarzniętego błota pomyślałem więc o tym, że najbardziej to my wierzymy w Ponckiego Piłata. Miał gość niezwykły fart. Rozumiem, że trzeba go było umieścić (wcale nie jak Piłata w Credo nb…), żeby całą tę historię porządnie datować, ale niechcący zrobiło się tak, że myśl ludzka czepia się tego i wówczas „w białym płaszczu z podbiciem koloru krwawnika posuwistym krokiem kawalerzysty wczesnym rankiem czternastego dnia wiosennego miesiąca nissan pod krytą kolumnadę Cytadeli na warszawskim Żoliborzu wchodzi procurator Judei Poncjusz Piłat”. Taka to historia.

W efekcie najlepiej wychodzi nam wiara w ten płaszcz i posuwisty krok. Natomiast najgorzej wychodzi nam wiara w to, że to my właśnie jesteśmy Dziećmi Bożymi. W całym Credo nie ma zresztą w ogóle niczego na ten temat. Albo może wszystko tam jest właśnie na ten temat, ale nie wprost..

Zamiast więc powtarzać sobie w co wierzę, zacząłem myśleć o tym, w co trudno mi wierzyć, w co niewystarczająco wierzę, a przede wszystkim o tym, o czym w ogóle nawet nie myślałem, że właśnie w to trzeba wierzyć. Modlitwa tego typu od samego rana ma głęboki sens.

Przyszło mi też do głowy, że jest pewna drabinka wierzeń i niewierzeń.

Jest np. bardzo trudno naprawdę nie wierzyć w Boga. Jest to niemal niemożliwe. Bardzo wielu ludzi deklaruje taką niewiarę, ale najwyraźniej nie pomyśleli co mówią. Osoby te twierdzą bowiem, że wierzą w ludzkość, naturę, samolubne geny, dobre intencje czy co tam jeszcze. Jest to jednak po prostu kwestia semantyczna – jeśli ktoś nazywa Boga genem, to oczywiście może, ale to istoty sprawy nie zmienia.

Łatwiej znacznie jest nie wierzyć w Boga Miłosiernego, choć to też kwestia logiki. Niewiara w Boga Miłosiernego nie dowodzi specjalnego instynktu samozachowawczego, ani specjalnej odwagi, ale raczej braku wyobraźni znacznego stopnia.

A najtrudniej jest uwierzyć, że jesteśmy Dziećmi Bożymi. Ale nie, że jesteśmy jakimiś dziećmi. Nie, że jesteśmy takimi malutkimi klopsikami złocistymi (mój brat mawiał w dzieciństwie, przedrzeźniając różne paniusie, „o, widzę, że dzieciaczki pani skaczą jak muszki po tym dywanie z jerjanu”, nie, nie wiem co to jest jerjan, ale nieźle brzmi).

Chodzi o dzieci jako potomstwo!! Progeniturę! Może być ona pryszczata, pyskata i całkiem nie-rozkoszna.

Więc wychodząc z domu mówcie sobie tak:
„Nie potrafię uwierzyć, że jestem potomstwem mojego Boga, Jego progeniturą, należącą do pierwszej grupy dziedziczenia. Na skutek tej niewiary nie jestem w stanie prawie niczego zrozumieć i jest mi ciągle smutno, samotnie i byle jak, a ruskie czołgi jeżdżą po moim podwórku. Dobrze, że Ojciec nasz wie o nas, bo to by się źle skończyło”.

Amen.
/

# #  #

OGŁOSZENIA I REKLAMY:

The gallery was not found!

CZYTAJ RÓWNIEŻ

OSTATNIO DODANE

Pejzaże (Anna Netrebko i Reszta Świata)

Bogusław Habrat Ostatni felieton na tyle poruszył Naczelnego, że wysyłając mnie na festiwal o pretensjonalnej nazwie „Pejzaże” nie tylko...

Cel i logika leczenia psychiatrycznego

Łukasz Święcicki Przyznaję się bez bicia. Znowu sięgnąłem do Clausewitza (proszę zauważyć, że te dwa zdania się rymują, jeśli...

Co nas kształci, a co kształtuje?

Agata Todzia-Kornaś Kiedy podejmowałam decyzję o rezydenturze, psychiatria nie była tak popularnym kierunkiem jak teraz. Mogę nawet powiedzieć, że...

O samotności i osamotnieniu. Dlaczego samotność jest czasami potrzebna?

Luiza Kula | Asystentka Zdrowienia w CZP w Myślenicach, Członek Akademii Liderów Cogito W dobie nadmiernej ilości kontaktów samotność jest...